Konie, konie, konie...
Cztery kopyta, wielki temperament, pomoc w pracach...
Hałas, krzyk, migające światła...
Zwierzę spłoszyło się...
Stanęło dęba i...
Moja twarz... Jego przednie kopyta...
Budzę się z krzykiem na ustach. Ile to już dni minęło? Czas stanął i nie chce znów ruszyć, śpieszyć się jak dawniej. Matka jest nieprzytomna, ja nie mogę spać przez koszmary, Kleopatra w więzieniu, a Tanja... tej nie widziałam od tak dawna... Nasza tajemnicza sprawa utknęła. Ojcze! Panie z Nieba, Boże! Dopomóż, proszę...
-Panienko!- do komnaty bez pukania wpadła jedna ze służek. Na początku zmieszała się lekko, ale potem zaczęła mówić.- Obudziła się! Matuńcia się przebudziła!- szczery entuzjazm bił od jej twarzy, a szeroki uśmiech dodał młodej dziewczynie uroku.
Cztery dni, aż cztery... tylko cztery... Tak wiele się wydarzyło od tego wieczora- a może ranka?- gdy matka uderzyła się w głowę i zasnęła. Kleopatrę zamknęli w więzieniu z powodów równie błahych co śmiesznych. Przecież ta urocza dziewczyna nie była żadną konfidentką!
Tanja mimo znalezienia dziennika nie przeniosła się jeszcze do nas, a i ja nie zamierzałam jej na razie odwiedzać. Potrzebowałam czasu. Wszyscy go potrzebowaliśmy. Teraz, gdy matka się przebudziła, może uda sie ruszyć z miejsca i razem z pędzącymi po tarczy zegara wskazówkami biec przez przyszłość.
Dzień w dzień, przed snem, po przebudzeniu, w trakcie posiłków i podczas kąpieli, myślałam głównie o zagadce i jej rozwiązaniu. Kim jest tajemniczy Fredric i czy dobrze sądzimy kierując myśli w stronę wsi. Tylko, że też ich jest w Niemczech od groma i więcej!
Uprałam długą złotą podomkę i zbiegłam na parter, do salonu, gdzie leżała mateczka. Jej twarz miała blady, wręcz biały odcień i kontrastowała z czerwonymi ustami i mieniącymi się kolorami oczyma. Siedziała wśród poduch, na bordowej sofie. Na dywanie przed nią siedziało szerokie grono naszych gości. Byli to członkowie Rady. Wszystkie głowy rodów tworzących Zakon wraz z rodzinami. Oprócz tych, którzy przyjechali w dniu początku snu matki, czyli szlachciców z Polski, Rosjan, lordów z Anglii i Chorwatów oraz Irlandczyków, przybyli także Włosi, Hiszpanie i Francuzi. Nasz dom dawno nie gościł tylu ważnych osób.
Teraz prawie wszyscy siedzieli przed Dorotheą i słuchali, jak tłumaczyła poczynania mego ojca. Mówiła o wszystkich jego pomysłach i o ideach ukrycia tego tam, gdzie nikt nie będzie szukać. Jak widać, mylił się. Znaleźli go. Bractwo zostało stworzone przez dwa rody, jeden z Niemiec, jak my i jeden ze Szwecji. Ówczesne głowy rodzin zbuntowały się przeciwko prawu, jakie ustanowił mój przodek i stworzyły własne stowarzyszenie. Teraz chcą oni ukraść nasze notatki. Matka jest pewna, że to właśnie o nie im chodzi, bo tam jest wszystko co wiemy, a także to jak funkcjonujemy. Ojciec nie zdradził im położenia jego kryjówki, więc go zabili. W liście przekazującym wieść o zgonie szanownego Augustusa da Vinci, ukryli wiadomość, którą matka moja odszyfrowała i zaraz wyruszyła na poszukiwania zwiedziona nadzieją na odnalezienie męża. Przekazano jej kłamstwa. Pytanie tylko kto kłamał? Akt zgonu, czy Bractwo? Wiadome jest, co jest bardziej prawdopodobne. Tak więc, postanowiliśmy zwołać całą radę powziąć odpowiednie kroki za zgodą wszystkich.
-Matko!- zawołałam, gdy weszłam do salonu. Kryształowe żyrandole odbijały promienie słoneczne przedzierające się do pomieszczenia pomiędzy ciężkimi ciemnoczerwonymi zasłonami. światło grało na podłodze i rzucało świetliste kropeczki na moją twarz.
Dorothea wstała, podeszła do mnie i zamknęła w niedźwiedzim uścisku. Przygarnęłam ja do siebie.
-Tak się cieszę, że się przebudziłaś- oznajmiłam z uśmiechem.
-Długo?- spytała tylko.
-Cztery dni- odparłam, a ona sposępniała.
-Dużo- wyszeptała.- Zbyt dużo- jęknęła żałośnie.- Czas. Czas! CZAS!- krzyknęła. Atmosfera napięła się.- Potrzebujemy czasu- szepnęła. Przeszła kilka kroków po czym wróciła i opadła na sofę. Przysiadłam koło niej.-Konie, Andromedo! Twój ojciec nader wszystko kochał właśnie te zwierzęta.
-A Fredric? Co on ma do tego?- spytałam próbując bezskutecznie połączyć fakty.
-Takie imię miał jego ulubiony koń. Ale... ten ogier już nie żyje...
Ta informacja zabiła całą nadzieję, jaka pojawiła sie w naszych sercach na wieść o rozwiązaniu kolejnej części zagadki. Mina mi zrzedła. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Dlaczego?
Wtedy, jakby w odpowiedzi na moje pytanie, do salony z wielkim przytupem wpadła wysoki młodzieniec z rozwianą czupryną. Burza miedzianych włosów okalała jego pociągłą bladą twarz. Miał czarne oczy i tajemniczy błysk w nich.
-Pani- zwrócił sie do mnie.- Nazywam się Nathan Temporaire- skłonił się nisko, a francuska dama wstała i podeszła do niego szybkim dystyngowanym krokiem. Przytuliła go.-Witaj matko- szepnął do niej. Ojciec nie ruszył sie z miejsca, jedynie wpatrywał się w syna.- Byłem w przyszłości. Pański ojciec mnie tam wysłał, bym obeznał się z miejscem, w którym niedługo będziemy szukać. Powiedział mi to w liście- oznajmił chłopak i na potwierdzenie słów wyjął skądś złożoną kartkę. Wzięłam ją ostrożnie do ręki.
-Drogi Nathanie!- zaczęłam czytać na głos.- Mając do ciebie całkowite zaufanie przekazuję ci ważną wiadomość na wagę złota. Nikomu ani słowa, lecz udać się musisz do przyszłości. Pozostań w Nauen, lecz śledź dokładnie losy wszystkich pobliskich wsi leżących nad jeziorami łączącymi się z rzekami i strumieniami. Zwracaj uwagę na wszystko, sprzedaż i kupno, konie, woły, wycinkę drzew. Dosłownie wszystko...- nie sądzę bym powinna czytać to słowo, nie spodobałoby się ono przynajmniej jednej osobie tutaj. Nathan spojrzał na mnie błagalnie. Czytałam dalej.- Pamiętaj, by informować moją rodzinę o wszystkich, co uznasz za ważne. Nie długo odejdę, więc ważne będzie byś prędzej, czy później poznał pierwszą zagadkę. Oto ona- ojciec powiedział mu o zagadce wcześniej niż mi, musiał mu na prawdę ufać.- Wiedz, że jest ona nie jedyna, a jedna prowadzi do kolejnej, a ostatnia do największej tajemnicy zakonu. Znając zagadki tego właśnie strzeżesz. Największego dobra naszych rodów. Pamiętający o tobie aż do śmiercie, Augustus da Vinci.
Podniosłam wzrok znad tekstu i rozejrzałam się po zebranych. Nathan był wyraźnie zadowolony z siebie. Jego ojciec wyglądał na skonsternowanego, a matka na niepewną. Reszta była szczerze zdziwiona listem. Ja, choć nie szczególnie się tego spodziewałam, nie byłam zaskoczona pojawieniem się takiej wskazówki.
-To nie wszystko- oznajmił chłopak.- Zdobyłem to- podał mi kolorową gazetę. Było tam zdjęcie pięknego karego konia w uprzęży.
-W Werder zalicytowany zostanie cudowny wałach Fredric, ciągnący powozy do ślubu- sama z początku nie dowierzałam naszemu szczęściu.
Oczywiście nastąpiło poruszenie. Cała rodzina francuska rozprawiała zawzięcie o tajnej misji syna, którego kilka lat temu uznali za zamarłego, a w najlepszym wypadku zaginionego. Usłyszałam też, że chłopak ma ledwo osiemnaście lat, a już mu w głowie niebezpieczeństwa i ryzyko. Cała reszta osób zgromadzonych w pokoju dyskutowała o krokach, które według nich powinniśmy podjąć.
-Cisza!-krzyknęłam. Wszyscy usłuchali i natychmiast ucichli. Podnieśli głowy i odwrócili się w moją stronę. Nathan stanął bliżej ciągnąc za sobą matkę.- Musimy ustalić, kto wejdzie w skład drużyny, którą wyślemy w przyszłość do Werder- oznajmiłam.- Kilka osób natychmiast podniosło ręce.
-Moim zdaniem- zaczął lord Kinghtley-właściwiej będzie, jeśli wyślemy kilku młodych z jedną, czy dwoma osobami starszymi.
-To prawda- poparła go polska szlachcianka.- Młodzi łatwiej się podpasują tamtejszym zachowaniom.
-Więc może panienka Andromeda, panicz Christoper, panicz Nathan i rodzeństwo z Polski, wraz z Hrabiną Dorotheą i...
-...Tanją- przerwałam mu.- Weźmy Tanję, bo ona już z nami była w przyszłości.
Zastanawiali się ludzie, cóż za dziewczyna, o której mówię, ale potem zgodzili się, bo to ja chwilowo zarządzam zakonem.
-Niech tak będzie- rzekł w końcu Francuz.- Zacznijmy przygotowania!
Nastąpił chwilowy zamęt. Pokojówki i służki krzątały się po całym dworze. Każdy wynajdywał spośród bagaży rzeczy, które nam by sie mogły przydać. Po Tanję na końcu pójdziemy, tak ustaliłam, bo to z jej czasów się przeniesiemy do przyszłości.
Gdy w końcu, po jakiejś godzinie, czy dwóch, wszystko było ustalone, złapała mnie matka za jedną rękę wraz z Joanną i Janem, a Chrisstoper i Nathan za drugą, i napisałam: W miejsce, w którym się pożegnałam z hrabiną Tanją da Vinci, lecz dzień jeden później.
Wtem nagle świat zawirował i znaleźliśmy się tam, gdzie razem z matką rozstałyśmy się z moją prababką. Ta siedziała teraz na kanapie i popijała herbatę z porcelanowej filiżanki. Była sama. Mimo to zaskoczyła się wielce, gdy nas zobaczyła.
-Dużo was- zauważyła.
-Tanjo, to Nathan Temporaire, syn członka Rady naszego zakonu, z Francji- Nathan ucałował hrabinę w rękę i uśmiechnął się.
-Cała przyjemność po mojej stronie- rzekł.
Hrabina spłonęła rumieńcem.
-To lord Christper Kinghtley, syn Lorda Kaspiana Kingtleya, członka Rady- Chris jedynie uścisnął dłoń Tanji i skłonił się lekko.- A to Joanna i Jan Sobierajowie, krewni króla Augusta II Mocnego, dzieci Kazimierza, członka Rady.
Rodzeństwo skłoniło się nisko.
-Znów wyruszamy w przyszłość, znaleźliśmy rozwiązanie zagadki. W Werder będzie licytowany wałach Fredric. Musimy szukać właśnie tam.
Tanja skinęła głową w zamyśleniu, a ja otworzyłam dziennik. Tym razem nie użyjemy szafy. Spojrzałam na kartkę i już miałam zacząć pisać, gdy dostrzegłam litery. Małe złote fikuśnie pozawijane, pojawiły się nie wiadomo skąd.
-Najstarszy z leśnych patronów wskaże drogę do kolejnej zagwostki, a piękne kwiecie z mitów Greckich wskaże rozwiązanie- przeczytałam.- Czy to...?
Spojrzałam raz na Tanję, a potem na matkę. Obie pokiwały głowami.
-Kolejne wskazówki- wyszeptała matka.
Werder 2018. Napisałam i przenieśliśmy się w czasie.
Komentarze
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad w postaci krótkiego komentarza.