Siedziałam na kanapie i słuchałam w zamyśleniu. Wróciliśmy do czasów Hrabiny Tanji. Przede mną siedział nikt inny jak moja ukochana matka.
-Twój ojciec, Andromedo, wcale nie wyjechał. On przeniósł się do przyszłości- gdy kobieta dostrzegła trzy rozdziawione ze zdziwienia buzie wyjaśniła wszystko od początku.- W XVI wieku wielki człowiek odnalazł Wrota Czasoprzestrzeni. Był to nasz przodek, Stefan da Vinci. Od tamtego czasu wykształciły się rody podróżników w czasie i przestrzeni. Rodziny te z pokolenia na pokolenie przekazują tajemnicę Wrót. Twój ojciec postanowił wykorzystać to, by ukryć w przyszłości ważne dokumenty Zakonu. Ród da Vinci jest bowiem od lat na czele wszystkich podróżników. Sprawujemy pieczę nad dokumentami i tajemnicami całego stowarzyszenia nazwanego Zakonem Podróżników w Czasie i Przestrzeni. Tak więc twój ojciec ukrył je w przyszłości, w miejscu, o którym wiedział tylko on. jednak gdyby coś poszło nie tak pozostawił on dla nas szereg zagadek prowadzących do odnalezienia tego miejsca. Gdy więc dowiedziałam się, że ojca zabito, po odpowiednim szkoleniu natychmiast ruszyłam za nim. Niestety, nie udało mi się już przy pierwszym zadaniu. Przedostaniu się na zewnątrz tego budynku, z którego wy wyszłyście normalnie. Teraz, gdy i ty, moja droga, odkryłaś tajemnicę podróży, sądzę iż mogłabyś pomóc...
-A my?- spytała od razu Tanja nie dając mojej matce skończyć zdania.
Dorothea spojrzała na nie jakby mierząc, czy sprostają zadaniu. Nie ucieszyło mnie jej zachowanie.
-Jeśli chcecie wplątywać się w takie bagno- westchnęła na końcu. Dziewczyny uradowały się słysząc jej słowa.
Przez chwilę wszystkie cztery siedziałyśmy w ciszy. Słychać było nerwowe kroki pokojówek na korytarzach. Zasłony na oknach przesłaniały większość światła. Na komodzie i stoliku znajdującym się na środku pokoju stały świece.
-Masz pierwszą zagadkę?- spytałam. Matka jedynie pokiwała głową. Kleopatra zaczęła nasłuchiwać z zaciekawieniem wypisanym na twarzy.
-W miejscu zacofanym, dziś nazwanym nowoczesnym, gdzie większa woda strumyczek pochłania, gdzie mieszka Fredric.
Pokręciłam głową wykazując brak zrozumienia. Tanja jednak zaskoczyła mnie.
-Widzieliście te miasta?- spytała. Pokiwałam głową nie rozumiejąc o co jej chodzi.- U nich wsie są nowocześniejsze niz nasze najwspanialsze grody- powiedziała, a w mojej głowie powoli zaczynało świtać.
-Dla nich wioski, to miejsca zacofane- powiedziałam. Dorothea wyglądała, jakby odkryła Amerykę.
-A dla nas nowoczesne- dokończyła Tanja.- Trzeba więc szukać wsi.
-Ale gdzie?- spytała Kleopatra.- Przecież Niemcy długie i szerokie.
Wszystkie westchnęłyśmy.
Większa woda strumyczek pochłania... te słowa dźwięczały w mojej głowie niczym dzwoneczki poruszane przez wiatr.
-Myślicie, że może chodzić o jezioro?- spytałam.- I jakąś rzekę, która do niego wpada.
-Może- powiedziała smętnie Kleopatra.- Rzek ci u nas także dostatek...
Smutna prawda, ale jednak. Nic nie dało rozwiązanie części, jeżeli nie rozumie się całości. Bo o jakiego Fredrica może chodzić? Mój ojciec znał pewnie wielu, matka także kilku i ja się z paroma spotkałam. Czy któryś z nich był szczególnie ważny? No właśnie, ważny! O tym trzeba pomyśleć, co było dla ojca szczególnie ważne i o czym wiemy?
-Pomyśl mamo, co ojciec uważał za naprawdę ważne?- spytałam pewna siebie i swojej teorii.
-No nie wiem...- kobieta zamyśliła się.
Przez następne godziny rzucałyśmy luźnymi pomysłami, a mama dyskwalifikowała je wszystkie. Tego nie lubił, to nie było dla niego aż takie ważne. Doszło do tego, że siedziałyśmy przy wypalających się powoli świecach, a słońce za oknem dawno zniknęło za horyzontem. Noc zdawała się nie sprzyjać naszym przemyśleniom. Strapione brakiem postępu rozeszłyśmy sie z powrotem do naszych czasów. Potem Kleopatra z naszego domu wróciła do siebie, a ja starałam się jak najmniej hałasować przy słaniu łóżka dla matki. Służba już spała, nie chciałam nikogo budzić, by nie wyszło na jaw, że znikam i wracam dopiero nocami.
Następnego ranka nie obeszło sie bez zaskoczenia, radości i ciepłych powitań. gdy tylko pierwsza ze służek zobaczyła matkę rozpoczęła się napędzana magiczną siłą machina powitań, pełnych miłych słów i opowieści o tym, co takiego sie zdarzyło. Kucharka przygotowała wystawne śniadanie. Nie mogłam się powstrzymać przed zaproszeniem Kleopatry. Razem zjadłyśmy posiłek. Pokojówki, kucharki i inne pracownice krzątały się w pobliżu stołu przysłuchując pełnej kłamstw opowieści matki, o tym, co widziała w wielkim świecie. Była to barwna opowieść i wydawałaby się ona szczera oi prawdziwa dla kogoś, kto nie zna prawdy.
Postanowiłam nie wracać do przeszłości przez jakiś czas i pozostać w teraźniejszości ciesząc się chwilą. Już wiedziałam, co zrobić, by trafić do wybranego momentu, więc mogłam dać sobie trochę czasu. Był on bardzo potrzebny.
Dnie spędzałyśmy na spacerach, popołudnia na czytaniu i dzieleniu się wspomnieniami, przeżyciami, wieczorami grałyśmy w karty, malowałyśmy, próbowałyśmy rozgryźć zagadkę. Czasem chodziłyśmy na strych. Szukałyśmy tam nie tylko notatek, także ukrytych schowków, wszystkiego, czego nie widać na pierwszy rzut oka.
Niestety, to wszystko na nic. Pochłonięte zajęciem nie zauważyłyśmy, jak i kiedy, minęły dwa lata! Czułam się jakby ktoś zatrzymał czas. On się dla mnie wtedy nie liczył, oto jak rzecz może pochłonąć człowieka.
Któregoś dnia wyglądającego jak każdy inny, gdy byłyśmy jak zwykle na strychu, do naszego domu ktoś zawitał i nie była to Kleopatra. Czarny powóz zajechał pod bramę. Ciągnęły go przecudowne konie, o czarnych grzywach i lśniących, długich ogonach. Przyglądałyśmy się temu z wielkim zainteresowaniem wyglądając przez okno.
-Konie!- krzyknęła nagle matka. Krzesło, na którym z trudem balansowałyśmy, przewróciło sie i upadłyśmy na posadzkę. Miałam więcej szczęścia i zdołałam się uchronić od mocnego uderzenia, ale Dorothea zawadziła głową o kant mahoniowej komody i osunęła sie nieprzytomna na ziemię.Przestraszona krzyknęłam, a za chwilę zjawiła sie koło mnie służąca. Razem zniosłyśmy matkę na dół. Ułożyłyśmy ją na sofie i posłałyśmy kogoś, tak byłam zmartwiona, że nawet nie pamiętam kogo, po doktora.
Gdy czekałam na lekarza pokojówka przyprowadziła przybyszy, którzy przybieżeli tu czarnym powozem.
-Pani, to Lord Kaspian Kinghtley i jego syn Christopher- powiedziała wskazując ręką na przybyszy. Ci pokłonili sie nisko z wielką gracją. Anglicy. Po chwili pod dom zajechał kolejny powóz. Czyżby lekarz? Niestety, to szlachcice z Polski. Kazimierz a małżonką Jadwigą i ich dzieci, Joanna i Jan.
Nim doczekałam się doktora dotarli do nas jeszcze podróżnicy z Chorwacji, Irlandii i Rosji. Zamiast witać gości wpatrywałam się niewidząco w okno ściskajac za rękę nieprzytomną matkę.
Komentarze
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad w postaci krótkiego komentarza.