Adri nie żyje. Adri nie żyje. Adri nie
żyje. Ten sam głos powtarzał to w mojej głowie, gdy jadłam śniadanie,
czekałam znów na Kleo, gdy szkicowałam z nudów anioły na kartkach
leżących w nieładzie na biurku.
Gdy
ta w końcu przyszła wstałam z ulgą i udałyśmy się do przeszłości. Nikomu
nie powiedziałam o mojej tajemnicy. Czy jeśli tam umrę to... to, czy ja
w ogóle nie powinnam nie żyć? Nie wiedziałam i wolałam nie wiedzieć.
Może to kłamstwo...
Przeniosłyśmy
się do rzeczywistości mojej prababki w chwili, gdy ta odpoczywała na
łożu. Nie była sama, ale pominę ten szczegół. Gdy młodzieniec opuścił
pokój hrabiny zaczęłam rozmowę.
-Nie tego się spodziewałam- stwierdziłam rzeczowo. Kleo tylko uśmiechnęła się pod nosem.
-Oj przestań. Nikt nie jest święty- powiedziała Tanja machnąwszy ręką. Dwudziestolatka zabrała nas na strych.
Było
to zdecydowanie tajemnicze i na swój sposób magiczne miejsce. Pełno tu
było kurzu, a pajęczyny pokrywały co drugą szafkę, których było tu
sporo. Zwoje pergaminów i zwykłych kartek walały się po wszystkich
kątach. Stały tam różne stojaki, wazony, wazy, różne niezidentyfikowane
przedmioty i parę portretów. Na samym końcu tego labiryntu stała duża
mahoniowa szafa przepięknie zdobiona.
Po zebraniu kilku zwojów podeszłyśmy do tej szafy. Wyglądała na bardzo starą. Ale jak stara mogła być? Chyba bardzo. Nie błyszczała już jak inne mahoniowe meble w tym domu.
Tanja
przez ciekawość uchyliła drzwi szafy. Kurz uniósł się w górę i opadł na
nas w szarym deszczu. Zakaszlałam. Zajrzałam do środka. Znajdowały sie
tam płaszcze damskie i suknie.
-To musi być szafa mojej matki.
-Świętej
pamięci Anna da Vinci. Córka króla-powiedziała Kleo. Zdziwiłam się.
Miałam w rodzinie jakąś księżniczkę? Mama nigdy mi o tym nie mówiła.
Weszłam
do szafy. Była bardzo szeroka i chciałam sprawdzić, co znajduje się za
płaszczami i kożuchami. Zdawało mi się, że pokonałam dużo więcej niż
tylko dwa metry szerokości tego mebla. Kleo i Tan podążyły za mną. Po
chwili szarpnęło moim ciałem. Jakby fala dreszczy przeszyła mnie na
wskroś. Napotkałam ścianę.
-Nic tu nie ma. Tylko ściana- rzekłam do dziewczyn. Gdy się nie odezwały wróciłam na zewnątrz.
Pierwsze
co zauważyłam to zmieniony kolor ścian. Były teraz niebieskie i
odrapane, ale jakby bardziej świeże. Podłoga była nadal drewniana, ale
wydawała się nowsza. Sufit był biały. Zniknęło większość rzeczy. Nie
było pergaminów, szafek, nie było prawie nic, oprócz szafy. Z niej po
chwili wyszły Kleo i Tanja.
-Gdzie my jesteśmy- spytała ta pierwsza.
-Nie mam pojęcia...- odparłam zgodnie z prawdą.
-To
wygląda jak przyszłość- powiedziała Tan. Wyczuć można było wtedy aurę
tajemniczości, która zniknęła wraz z uświadomieniem sobie, co to
oznacza. Nie mamy dziennika!
Zeszłyśmy
ze strychu. O dziwo po schodach. Leżały na nich kawałki sztywnego
materiału, jakby skrawki dywanu. Były miękkie, a my nie miałyśmy butów
na nogach. Na piętrach nie było nikogo. Przybyło za to rzeźb i różnych
malowideł. Z jednego z pomieszczeń wyszła jakaś dziewczyna, a za nią
dwóch chłopaków. Chciałyśmy sie schować, ale długie suknie uniemożliwiły
nam sprawne poruszanie. Nastolatka zauważyła nas. Kazała przyjaciołom
zostać, a sama podeszła do nas.
-Co
tu robicie?- spytała. Szukacie tej ze średniowiecza?- spojrzałyśmy po
sobie, gdy nas zapytała. Miała nieprzyzwoicie krótką sukienkę i bluzkę
praktycznie bez dekoltu. Dziwnie pozmieniała się moda.
-Kogo?
-Pojawiła
się tu taka nie wiadomo skąd. Była bardzo podobna do ciebie-
powiedziała dziewczyna wskazując na mnie.- Nie wiem jak tu weszła, bo
normalnie jest zamknięte, ale twierdziła, że jest z siedemnastego
wieku...
-To nie średniowiecze- wtrąciła Tanja. Tamta skrzywiła się.
-Tak, czy siak, wyglądała jak wy- powiedziała.- Zaprowadzę was.
Powiedziała i pociągnęła nas w stronę schodów w dół. Gdy przeszłyśmy obok chłopców, ci przyjrzeli się nam uważnie.
-Najpierw musicie się ubrać- skinęłam głową.- Ona nie chciała. Matka ją zauważyła i wywiozła do psychiatryka- mówiła nastolatka.
-Tak
w ogóle, to jestem Amelia. Polka.- powiedziała wesoło dziewczyna.-
Przeprowadziliśmy się tu niedawno, bo mama zaczęła pracę w tutejszym
studiu.
-Modowym?- tylko takie studio było mi znane. Mama kiedyś się do takie wybierała po nowe piękne suknie.
-Nie. Muzycznego. No wiesz, nagrywają tam piosenki- zrezygnowała, gdy zobaczyła, że żadna z nas nic nie rozumie.
Weszłyśmy
do małego pokoju pełnego ubrań. Różnych. Były tam damskie spodnie,
spódnice, bluzki, krótkie sukienki, spodenki, szorty, kurtki,
płaszcze...
-To garderoba- powiedziała dziewczyna, a ja postanowiłam, że zapamiętam to słowo.- Rozejrzyjcie się.
Przejrzałam dużo rzeczy, w końcu Amelia postanowiła mi pomóc. Wybrała dla mnie wąskie spodnie z rozciągliwej tkaniny, na które mówiła leginsy, krzywo ściętą bluzkę dłuższą z tyłu, a z przodu sięgającą pępka i buty z wysokimi cholewami. Jak na mój gust wyglądałam śmiesznie, ale ona twierdziła, że ładnie. Dziwne czasy dziwna moda.
-Jaki właściwie to rok?- spytałam, gdy wszystkie się ubrałyśmy.
-2018- powiedziała ona. Daleko w przyszłość zawędrowałyśmy.
Wyszłyśmy
z budynku. Szczerze mówiąc wyglądał on teraz piękniej. Był ładnie
odrestaurowany i użyto bardziej pasujących kolorów. Zachwyciłam się.
Powędrowałyśmy
krętymi ulicami w głąb miasta. Mijałyśmy dużo miejsc dotąd mi
niespotykanych. Mijani przez nas ludzie nie mieli za grosz szacunku.
Chłopacy nic nie robili sobie z obecności dam, a kobiety przeklinały po
szewsku. Świat zdawał się nam zejść na psy.
W
końcu dotarliśmy do zakładu psychiatrycznego Andromedy Miller.
Pamiętałam ten zakład i z naszych czasów. Mama zabierała mnie tam
czasem, do wujka. Był on niespełna umysłu. Mimo to moja rodzicielka
bardzo kochała swego brata.
Pani
siedząca za blatem recepcji zaprowadziła nas do pokoju numer cztery. Gdy
weszłyśmy moje nogi ugięły się pod natłokiem napisów umieszczonych na
ścianach. Były tam rządki przekreślonych kresek, napisy po grecku,
włosku i francusku. Bazgroły po niemiecku. W kącie stała młoda kobieta
odwrócona do nas tyłem. Miała długie czarne włosy. Jej ubranie stworzone
było z poszarpanej sukni w kolorze awokado. Gdy kobieta odwróciła się
do nas prawie krzyknęłam. Nie dlatego, że miała paskudną bliznę na
policzku. To była moja matka. Wpatrywała się we mnie dużymi ciemnymi
oczyma.
-Andromeda- wyszeptała.
Podbiegłam do niej i przytuliłam ją. Z oczu pociekły mi łzy. Tak długo
jej nie widziałam.- Dziecko, jak ty tu trafiłaś?
Nie
odpowiedziałam. Wolałam nie poruszać tego tematu w takiej chwili. Nie
zauważyłam nawet kiedy Amelia wyszła zostawiając nas same. Kleo i Tan
przyglądały nam się z ciekawością.
-Dziewczyny, to moja matka, Dorothea.
-Cześć wnusiu- powiedziała pół żartem Tanja. Matka spojrzała na nią zdziwiona. Pośpieszyłam z tłumaczeniem.
-Mamo, to jest Tanja da Vinci, moja prababka, a twoja babka, a to Kleopatra, moja przyjaciółka.
Mam w zamyśleniu powkiwała głową.
-Najlepiej będzie, jeśli wszystkie będziemy do siebie mówić po imieniu- doszła do wniosku. Pokiwałyśmy głowami.
Amelia pomogła nam wydostać Dorotheę ze szpitala. Potem udałyśmy się na spacer do parku.
-Skąd wzięłyście takie kontrowersyjne ubrania?- spytała Dorothea, gdy po raz kolejny jakiś chłopak zagwizdał na mój widok.
-Od Amelii- powiedziałam. Zaraz potem zapytałam.- Po co tu przybyłaś?
-Nie z własnej woli.
-A z czyjej?
-Bractwa...
Komentarze
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad w postaci krótkiego komentarza.