Anioł Stróż cz. II

 Usadowiła się wygodnie na obitym skórą fotelu, opierając się o wielką, miękką poduchę. Przystawiła porcelanową, różową filiżankę do ust i upiła mały łyk owocowej herbaty przyrządzonej przez Artema. Spojrzała na nią i poczuła dziwną kruchość, jaka biła od naczynka ze wzorami koloru róży.
-Jestem Artem Siemionowicz- powiedział, już po raz drugi w dniu dzisiejszym, chłopak.- Miło jest poznać swojego Anioła oficjalnie, choćby i nawet w taki sposób- uśmiechnął się. Chciałam odwzajemnić ten sympatyczny gest, ale jedyne, co mi wyszło to jakiś dziwny grymas. 
 Znajdowaliśmy się w dużym apartamencie na poddaszu nowocześnie odrestaurowanej kamienicy
w centrum miasta, niedaleko liceum. Większość pokoi była tu nowocześnie urządzona, jednak salon wyróżniał się staromodnym wyglądem, który bardzo do niego pasował. Znajdował się tu oczywiście telewizor, ale były także obite skórą fotele i sofa, dębowy stolik do kawy z płaskorzeźbami na bocznych krawędziach. Ściany malowane na kremowo i beżowo uzupełnione były odnowionymi freskami z XXI wieku. Sufit zdobiły oryginalne malowidła z dawnych czasów i  tylko stwórca wie, z którego tak naprawdę były wieku. Dywan przykrywający podłogę miał barwę brązu i był bardziej miękki, niż ktokolwiek z was by sobie wymarzył.
-Jestem pod wrażeniem tego, że jako człowiek, potrafisz połączyć Boga i wróżbiarstwo- zaczęłam. Chciałam, żeby wyszła z tego pochwała, komplement, ale nawet teraz nie jestem pewna efektu końcowego.
-Dlaczego z góry zakładasz, że jestem człowiekiem?- spytał, według mnie, dość retorycznie.
-A jesteś?- spytałam mimo że wolałabym się zamknąć.
Pokręcił głową. Przeczył, czy przytakiwał.
-Pod koniec XVII w. jakiś naukowiec przeprowadzał eksperyment z mutacją roślin. Jak wszystkie wcześniejsze eksperymenty o takim zamyśle i ten nie wypalił. Jednym ze skutków wybuchu, do którego wtedy doszło był dym zawierający substancję bogatą w chlorofil i mutagen, czyli niezbadany dotychczas kwas o podejrzeniu właściwości przeprowadzania mutacji komórek zwierzęcych na roślinne w jego obecności. Podejrzenia te były najzwyklejszą prawdą, a osoby przebywające w tym pomieszczeniu podczas wybuchu przeszły kolejny etap ewolucji, stały się roślinami o wyglądzie człowieka- masa biologii z odrobiną chemii, fizyki i historii, pomieszanej historii. Super.- Ludzie ci żyli obok innych, przechodząc kolejne zmiany i przystosowując się do środowiska. Dzisiaj w wyglądzie niczym nie różnimy się od zwykłych homo sapiens, ale nasza budowa komórkowa jest zdecydowanie bardziej rozbudowana. Nasz organizm składa się z komórek w większości roślinnych, występują jednak także komórki grzyba i komórki zwierzęce, ale tylko u kobiet. Jesteśmy długowieczni, ale jednocześnie bardzo podatni na obrażenia, aja ostatnimi czasy natknąłem się na bardzo nieprzyjemnego typa. Nazywa się... w zasadzie, nie wiem, jak się nazywa, ale jego ksywa, to Hektor. Ma jakieś 1,95 m wzrostu i waży ze 100 kilo. W tym ponad 50% mięśni, dużo ponad...- uśmiechnął się z przekąsem, można by rzec ironicznie.
-Hmmm... -zamyśliłam się.- Czyli, jakby on się tu zjawił, to ty jesteś mózgiem, a ja mięśniami, tak?
 Raczej niezbyt przyjemna opcja. Czy ja w ogóle potrafię się bić? Chyba potrafi, tak na pewno potrafię. Moja, któraś tam z kolei, opiekunka miała czarny pas w wielu sztukach walki i równie wiele mnie nauczyła, ale nigdy nie trenowałam tego w takich sytuacjach, jak ta, która nieuchronnie się zbliżała. Kiedyś musi być ten pierwszy raz, nie wiem, kto lubił powtarzać te słowa.
 Spojrzałam na zegarek. Pora iść. Jutro szkoła. Co to w ogóle jest? Z wypowiedzi innych? Szkoła publiczna to więzienie, w którym stosuje się rozmaite tortury, pod postacią zarzucania bezbronnych dzieci ogromnymi ilościami wiedzy, z której 50% nigdy im się nie przyda. A tak poważnie, szkoła to dla mnie nowe wyzwanie, o wysokim stopniu trudności.
 Moje mieszkanie różniło się zupełnie od apartamentu Artema. Było niewielkie i skromnie urządzone oraz wyposażone w jedyne najpotrzebniejsze rzeczy, jakby ktoś na górze wiedział, że to nie tu będę spędzać większość czasu.
 Następny dzień rozpoczął się wraz z pierwszymi promieniami słońca rzuconymi na Rosję dopiero co otwierającą swe oczy na nowy piękny dzień. Był on piękny tym bardziej, że kiedy wkroczyłam do gmachu szkoły nie odprowadzała mnie chmara krzywo patrzących spojrzeń. Nie od razu znalazłam gabinet, w którym miały odbywać się pierwsze dwie lekcje, ale od razu znalazłam Artema. To dzięki niemu nie spóźniłam się na chemię, która z moimi umiejętnościami alchemicznymi przy których wiedza w zakresie chemii to podstawa, była na prawdę nudna. Zdążyłam nawet, ku uciesze innych, kilka razy poprawić nauczycielkę, lub dodać coś do jej definicji.
-Może wybierzemy się do kawiarni?- spytał Artem, gdy razem przeciskaliśmy się przez tłumek gadatliwych osóbek, tuż po ostatnim dzwonku.
-Jasne- przytaknęłam.
 Kawiarnia okazała się miłym, niedużym lokalem, w którym serwowano kawę, kakao i gorącą czekoladę, a ściany miały miły seledynowy kolor. Siedząc w miękkim, wygodnym fotelu miałam świetny widok na ulicę. Popijając czekoladę i przysłuchując się Artemowi przyglądałam się ludziom przechodzącym obok kafejki, wchodzących i wychodzących z niej. Nic więc dziwnego, że moją uwagę zwrócił tajemniczy jegomość w skórzanym płaszczu, o nieogolonych i obdrapanych policzkach i z groźnym spojrzeniem, którym zmierzył cały lokal.
-To on- pisnął przerażony Artem. Mężczyzna właśnie go zauważył i począł zmierzać ku nim szybkim krokiem.
-Ze mną nie walczy się raz- warknął złowrogo.- Nikt nie będzie poniżał Hektora- super. Półgłówek mówiący o sobie w trzeciej osobie. Skoro rozmowa nie będzie zbyt interesując, to może walka chociaż mnie czymś pozytywnie zaskoczy.
-Hola, hola- wstałam i odsunęłam gangstera od mojego podopiecznego.- Nie tak szybko, kochany- sparowałam cios, którym chciał mnie poczęstować.
 Walka zaczęła się na dobre. Starałam się wypchnąć go z kawiarenki, żeby nie uszkodzić przez przypadek innych, a dopiero potem zajęłam się prawdziwym zadawaniem i unikaniem ciosów. Na początku, niezbyt dobrze  mi szło. Dostałam kilka ciosów w brzuch i co najmniej dwa w głowę. Byłam na przegranej pozycji, gdy zauważyłam pędzącą około 90 km/h ciężarówkę. Precyzyjnie wymierzyłam odległość i z całej siły popchnęłam przeciwnika na jezdnię. Rozległ się trzask gruchotanych kości. Zero szans na przeżycie, jak wyjaśniła później jakaś pani z telewizji.

Komentarze